Bryce Nationl Park znajduje się stosunkowo blisko Zion - ok. 80 mil na NE.
Dotarliśmy więc do parku wcześnie, za dnia, aby móc znaleść jakiś fajny camping i zaplanować trasy na dzień następny. Dzień był słoneczny i ciepły 25 st.C;)
Wybraliśmy Ruby's Campground położony blisko Best Western. Mogliśmy dzięki temu korzystać z WiFi hotelu, bo internet campingu działał tylko przy prysznicach, toaletach i recepcji.
Byłam bardzo zdziwiona, że koło nas nie ma ani jednego namiotu. Balcer jednak stwierdzł, że to poza sezonem i środek tygodnia. No dobra, przekonał mnie.
Zdążyliśmy zrobić jeszcze mały rekonesans po wiosce, zakupić po Pale Ale z browaru Salt Lake City i zasiedliśmy przed namiotem.
Szybko okazało się, dlaczego jesteśmy sami. O 21 było już tylko 8 st.C, postanowiliśmy więc ubrać się ciepło na noc, bo już bolo b. zimno, a w nocy będzie tylko gorzej.
Właściwie włożyliśmy na siebie wszystkie ciepłe ciuchy jakie zabraliśmy. Nasz namiot i śpiwory są na 3 pory roku - nie na tą czwartą, która tu zastaliśmy.
Noc przeżyliśmy, choć momentami trzeba było mocno się przytulać :)
Rano cyknęłam zdjęcie termometru w tel.
W nocy mogło być blisko zera.
Jak przystało na pustynię, z godziny na godzinę było coraz cieplej, tak, że koło południa wróciło lato.
Na dzisiaj wybraliśmy sobie 2 trasy; Navajo trial oraz Pe-ka-boo loop. Początek znajdował się przy tzw Sunset Point (punkt widokowy do obserwacji zachodów słońca).
Po wyjściu z shuttel bus'a nas zamurowało z wrażenia. Takich "aż" formacji skalnych się nie spodziewaliśmy. W szczególności, że wcześniej droga prowadziła przez sosnowi-liściasty las.
Navajo trial to szlak typowo widokowy (scenic trial), który oddaje charakter formacji skalnych Bryce: Hoodoo (wieżyczki), Windows (okienka w skale), Canyon Wall (ściany skał). "Widokowy", w odróżnieniu od "wspinaczkowego", jakim szliśmy w Zion.
Pe-ka-boo loop (pętla a ku ku) to 4 godzinna trasa pieszo/konna w głąb parku. Mieliśmy przyjemność spotkać kilku Rengersów. Poniżę zdjęcia ze szczególną dedykacją dla Rojków i Świądrów - jedyni znani nam przyszli hodowcy koni;)
Na szlaku spotkaliśmy fajnego emeryta, który 3 lata temu sprzedał dom, kupił przyczepę (wielkości autobusu przegubowego) i od tamtej pory ciągle podróżuje. Zrobił nam wspólną fotkę, bo takich mamy mało. Podręczył Balcera pokazując, że ma już iphon'a 6 tkę :), której niestety w Vegas nie szło zdobyć. Poradził nam również, aby w drodze do parku Canyonlands i Arches, zahaczyć o mały park Capital Reef. Tak zrobimy.
Wieczorem zmieniliśmy miejscówkę na motel, bo noc znów miała być koło zera. I rano sie okazało, że była. Szyby do skrobania. Rano pozostał nam ostatni punkt - wschód słońca na Sunrise Point. Tak to wyglądało:
KGB
Niesamowicie to wygląda! A sybirskie przysłowie mówi: Sybirak to nie ten kto nie marznie, tylko ten co się ciepło ubiera ;)
OdpowiedzUsuńFantastyczne widoki. KP z Chorwacji też piękna. Wielkie dzięki.
OdpowiedzUsuńObłędne widoki....zaczynam się powoli zastanawiać, czy jednak nie zmienić sowjego nastawienia do podróży do tego kraju....?:)
OdpowiedzUsuńBajkowo:))))
OdpowiedzUsuń