Miami Beach.
Na ten ostatni kawałek podróży po US, wpadliśmy już nieco zmęczeni, przede wszystkim intesywnością dotychczasowych wrażeń i odwiedzania.
Chyba błąd, bo miejsce same w sobie wymaga szczególnej atencji: natura "karaibska", zabawa w stylu latino, przy mochito, pod palmami! Oj dzieje się tu dzieje, warto do tego dołączyć!
Klimat jak z Kuby, tylko jest porządek i jakość, które w Ameryce Pd inaczej pojmują lub nie znają. Kilka razy byłam i tego zaznałam, zreszta z Balcerem tez :)
Zamieszkaliśmy 100 metrów od plaży Miami Beach, w jej północnej części. Dość spokojne miejsce, z jednej strony park :
A za nim już plaża: (Kolor mocno żółty na tych zdjęciach jest naturalny - tak to wyglada tuż po wschodzie słońca)
My do odpoczynku wybieraliśmy bardziej kameralne miejsca. Choć śmigłowce policyjne wszędzie szukały, czy ktoś czasem nie popija alkoholu na plaży;)
Oprócz pięknych plaż, Miami to olbrzymia algrometacja (5.5 mln ludzi) z wieżowcami i centrami takimi jak można znależć w NY, San Francisco czy w innych wielkich miastach US. W całej krasie widać to w nocy - relacje z nocnych zdarzeń w dzielnicy imprezowej Art Deco napisze Balcer. Ja jestem zbyt grzesz(cz)na.
Key West.
Z entuzjazmem, na poziomie podobnym jaki ma się do wizyty u dentysty, zebraliśmy się, aby dotrzeć na najbardziej oddalony na poludnie punkt USA - Key West. W 2 strony z Miami jest jakieś 500km. Niestety z drogą przez centrum, a może nawet centra Miami ( jest ich kilka down/mid/upper town) i mimo autostrad i wielu pasów, przebicie się przez miasto zajmuje ze 2 h.
Najciekawszą z cełej wycieczki była sama droga na Key West, prowadząca przez wysepki połączone autostradą stojącą w wodzie.
Poniżej trzeba powiekszyć zdjecie, aby zobaczyć jak fajnie to wyglada:
Zródło: Roadtrip
Tutaj pozostałość po starym wiadkukcie kolejowym, podobnie zrobionym na morzu
Krajobraz pomiędzy Miami i Key West przeobraża się - z wybrzeżnego na wypiarski. Mozna znaleźć piękne małe, prywatne mariny, jak ta:
CiekawY jest sposób, w jaki organizują sobie osiedla. Z jednej strony droga wjazdowa na posesję i do garażu, z drugiej kanał, gdzie parkują swoje łodzie motorowe i inne sprzęty wodne.
Na googlu wyglada to tak:
A tak na zdjęciu kanał przy domkach. Jakoś byśmy dali radę przyzwyczaić sie do życia w takim miejscu i otoczeniu. Chwile by to pewnie zajęło, ale po jakiś 10 minutach już było by ok.
Przy robieniu zdjęć zaczepiła mnie iguana, miała dobre 70 cm. W sumie sama nie wiedziała czy uciekać czy pozować. Ja zresztą też, tylko ona nie miała aparatu, więc ja uciekłam:) Jest tu tego sporo, bo tego dnia jeszcze kilka razy mieliśmy spotkania z tym cudnie zielonym czymś.
Na szczęście w okolicy nie było aligatorów, choć znaki drogowe "Croc xing", czyli w wolnym tłumaczeniu "crocodile crosing" ostrzegały przed tymi gadami. Widzieliśmy kilka dużych sztuk przy NASA i jakoś nie smuci mnie fakt, że ich teraz nie spotaklaliśmy.
Zresztą, w ciagu 2740 mil zrobionych czerwonym Nssanem i w ciagu 1200 nowych mil, jakie przejechaliśmy przez Florydę, spotkaliśmy różne znaki porzestrzegajace przed czymś na drodze:
Może mały konkursik edukacyjny? Kto pierwszy wyjaśni czego dotyczą dwa ostatnie ostrzeżenia (GAME - dziwniejsze i PED - bardziej zrozumiałe) otrzyma od nas przesyłkę z wyjątkowym, pamiątkowym medalionem z Kennedy Space Center i fajną pocztówką z Miami. Nie jest to wiedza tajemna, ale warto wiedzieć, zanim sie taki znak spotka, bo wtedy może nie być czasu na google ;)
Oczywiście, zastrzegamy sobie prawo do nieuczciwości itd. itp.
Wracając do drogi. Po dojechaniu na KeyWest okazało się, że samo miasteczko jest niewielkie. W tym miejscu znakują się tylko 3 plaże. Dwie z nich sa naprawdę piękne:
Samo miasteczko Key West przypomina klimaty kubańskie - architektura budynków, uliczki, knajpki, z tą, duża różnicą, że tu wszystko jest albo nowe, albo stare i zadbane. A na Kubie.. wszystko sypie się - tak to pamiętam sprzed 10 lat, a czas tam dalej stoi ;(
Ta mała miejscówka ma całkiem duży port, bo wplywają wielkie liniowce; duże ja w Gejranger, tylko miejsca jakby więcej:
Ciekawe patenty na cumowanie dla skuterów i motorówek (maty pływają, a statkami wjeżdża się na nie z rozpędu).
Nasza wizyta przypadła na helloween - widać było jak szykują się na imprezy - przebieranki, maski i inne tam strachy na łachy, czy dynie, były wszędzie w sklepach, knajpach, domach i na ludziach. Jakoś mniej nas to zajęło, no może poza małym psikusem podczas obiadu. Balcer na obiad zamówił sobie rybę. Wpisuja tu na stałe danie pt. "Today catch fish", czyli, dla hiszpańskojęzycznej części czytelnikow: taka ryba, jaka dzisiaj złapaliśmy. Po dyskusji z kelnerką udało mam się wygooglać, co to za ryba. Tutają nazywa się mahi (i jak nic przypomina delfina, niestety, ale jest rybą):
Zródło: fishingearth.com
Balcerowi rybka bardzo smakowała, ale polskiej nazwy nie zapamietał. Ja miałam polewkę, bo z okazji halloween, na usmażonej rybie podali mu gorący kawałek słodkiego ciasta dyniowego - zjadł je po rybie;) nie razem! Ale to połączenie i tak.... subtelnie można nazwać ciekawym...
Pozdrawiamy.
Publikujemy to z Rio, gdzie podróż robi sie jeszcze ciekawsza, pod wieloma względami. CU w nast. postach.
KGB
już w Rio, ech szczęściarze… :-)
OdpowiedzUsuńwygooglałem, że game xing to miejsce "gry" o życie dzikich zwierząt, na które właśnie tu polują jeszcze bardziej dzicy ludkowie, a ped xing to szwędający się po drodze piesi
Tak, już Rio...dawno nie byliśmy tak blisko domu,w sensie czasu - 3h. Długo już tez nie będziemy bliżej ;)
UsuńBrawo!!!
UsuńGame to ta dziczyzna, co się na stół pcha:) a Ped od Pedestres czyli piesi, słowo i sam znak ciągle budziło inne skojarzenie;)
Podaj adres offline. Całusy
Aż mnie ciekawi czy po zobaczeniu tylu fantastycznych miejsc nie wyprowadzicie się za granicę ;)
OdpowiedzUsuńZa późno mnie rano Jaś obudził i szansa na pocztówkę mała (bo odpowiedź poprawna już jest), ale w ramach rewanżu zaproponuję zdjęcie zwierząt znających przepisy http://4.bp.blogspot.com/-mc4QgMUqcCU/VE5VoLv2zKI/AAAAAAAAJcI/iDGW_V-BFd0/s1600/IMG_8687.JPG - żeby było jasne zrobione w Szkocji.
KP z Las Vegas posypana brokatem zebrała wielkie uznanie. Dzięki
Tego nikt jeszcze nie wie ale mnie tez to ciekawi. Jeszcze wiele miejsc do zobaczenia przed nami, w tej podróży. A to przecież nie ostatnia nasza podróż, mam nadzieje ;)
UsuńA po zaadresowaniu tamtej kartki, cały samochód był w brokacie;)
Ta zielona rybka ze zdjęcia bardziej przypomina Aliena niż delfina :)
OdpowiedzUsuńDokładnie to było tak, że ta dziewczyna z baru próbowała mi wytłumaczyć (wyobraź sobie, że nawet po angielsku, a nie po hiszpańsku), co tak na prawdę dzisiaj złowili. Zaraz po tym, jak sie zorientowała, że mój branżowy angielski z zoologii jest słabiutki, oj, nawet sam bym go ocenił jako bardzo słabiutki, to obrazowo powiedziała jakoś tak: it is green and blue, looks and jump like a dolphin. Poprosiłem, zeby mi nazwę zapisała na kartce. Jak poszła to smażyć, to sprawdziliśmy na necie i okazało się, ze to nie ssak, tylko jednak ryba (szkoda) ale drapieżna, wiec powinna być dobra. I była, a do tego rzeczywiście ciekawie wygląda. Jak piszą, ta "Koryfena", to bardzo popularny gat. w wodach subtropikalnych i tropikalnych i niezagrożony.
UsuńMata do cumowania? Tu przypis do Arka jeżeli to czyta "TO PO CO TYLE GODZIN NA MANEWRY PORTOWE!!! JAK MOŻNA PROŚCIEJ" Pozdrawiam Ela
OdpowiedzUsuńEla, te maty, to chyba jest młody produkt. Myslę, że na razie nie wytrzymałby kilkunastotonowej łódki. Ale myśl o tym, ze wchodzisz do portu pełną dzidą i tylko celujesz w matę, tez mi sie podoba ;)
Usuń