Było ich tutaj kiedyś wiele. W wulkanicznych kamieniołomach powstało ich 887 szt. z czego 288 z sukcesem odtransportowano do AHU (ołtarz/grobowiec ludu Rapa Nui). Wykonywane były od 700 do 1800 roku, średnio wypadało 1,5 szt./rok.
Do tej pory nie jest wiadomo, w jaki sposób były transportowane do miejsca przeznaczenia. Teori jest kilka, niektóre z nich oparte są o wykorzystywane do transportu konstrukcje drewniane, co przy okazji tłumaczy brak lasów na wyspie.
Obecnie tylko kilkadziesiąt sztuk dalej dumnie stoi i strzeże mieszkańców wyspy. Niestety reszta jest albo zniszczona, albo leży i niszczeje, bo pod parasolem UNESCO sami Rapa Nui nie moge tradycyjnych metodami zabezpieczać figurek, a pieniędzy na metody uznane brakuje. Taki pat, w efekcie którego za kilkadziesiąt lat, erozja z pomocą jeszcze kilku tsunami, mogą bezpowrotnie pogrzebać te przepiękne posągi. Smutne.
A co chodziło z tymi Moai ? Każda rodzina na wyspie zamawiała swoje Moai, po to by chować u jego stóp swoich bliskich. Taki ołtarz/grobowiec. Moai zawsze skierowane były do ludzi, bo ważnym elementem były ich oczy. Finalnie ozdobione koralem, przekazywały moc od pochowanego przodka i chroniły doczesne rodziny. Zazwyczaj w tyle, za Moai były krematoria, gdzie palono zwłoki mniej znaczących obywateli.
Wyspa Wielkanocna jest pochodzenia wulkanicznego. To widać, bo na tej małej powierzchni stałym i pięknym elemtem są nieczynne kratery. Wokół nich znajdują sie szlaki trekingowe, więc można sobie pooglądać z bliska ich szyty.
Krater Orongo
W dalszym ciągu na wyspie nie ma nadwyżki drzew, choć widać starania nad odtworzeniem drzewostanu. Najbardziej zaskakujące w krajobrazie wyspy okazały się konie. Na wyspie jest ich ok. 5 tys., z czego pond 50% stanowią dzikie stada. Ciekawostka jest taka, że obecnie koni jest więcej niż mieszkańców, których ilość to ok. 3 tys. Konie na wyspę trafiły razem z misjonarzami pod koniec 19 wieku. Warunki do rozwoju na wyspie mają super: olbrzymie przestrzenie porośnięte łąkami i brak wrogów naturalnych. Stąd spotyka się je na każdym kroku. Widok padniętych koni po kilku dniach przestaje szokować, a właściwie zdaje się współgrać z otoczeniem. Taka jest natura i kolej rzeczy.
Wyspa Wielkanocna ma świetny klimat. Temperatury w dzień sięgają dwudziestu paru stopni. W nocy trzymają się pod dwadzieścia stopni. Powietrze jest wilgotne dzięki bryzie od oceanu. Rownoważy tą wilgoć i trzyma w ryzach ciepły wiaterek od nagrzanego pumeksu, z którego zrobiona jest większość skał. Woda w oceanie jest turkusowo- granatowa i przede wszystkim cieplutka. Tutaj się bardzo fajnie funkcjonuje i nie ma się do czego przyczepić. Ale Ci, co lubią narzekać, pewnie stwierdzą, że jest za dużo przelotnych opadów:).
Opisując wyspę należy zatrzymać sie na moment przy plażach. Pewnie można wygooglać skąd tak delikatny biało-pomarańczowo-różowy piasek wokół czarnych, wulkanicznych skał. Ale po co, lepiej po prostu cieszyć nimi wzrok i miło spędzać ba nich czas:
Wyspa ma głównie wybrzeże klifowe, które warto zobaczyć. Jest kilka ukrytych w nim jaskiń i pozostałości po dawnych domach i posągach Rapa Nui. Natura tutaj szaleje - fale rozbijają się groźnie o skały, a horyzont jest spokojny- podkreśla bezkres oceanu.
Rdzenni mieszkańcy pochodzą z Polinezji, skąd dotarli na swoich kanu tysiące lat temu. Obecnie wyspę zamieszkuja potomkowie tubylców wymieszani z Chilijczykami (krępi i niscy) oraz mieszanka z obecnymi Polinezyjczykami (niscy i bardzo wyżyłowani). Mocno dajcie to zauważyć ten kontrast. Oprocz Moai, na uwagę zauguje ich tradycyjne pismo obrazkowe. Przepiękne kształty znaków. Niestety obecnie już nie do odszyfrowania... Nie ma klucza, zachowana próbka pisma jest za mała. Wiedza wymarła z przodkami.
Kuchnia na wyspie oparta jest głównie o ryby. Daniem tradycyjnym jest surowa ryba zamarynowana w soku z limonki. Balcer stwierdził, że danie jest trudne ale zjadł. Jest to potrawa, którą polecił mu inny Grzegors, jeszcze przed wyjazdem - ryba, nigdy nie mrożona ani nie gotowana/smażona; jedynie sparzoną sokiem cytrynowym. Natepńy etap, to uśpione sokiem z cytryny, szarańcze. Ja spróbowałam lokalnej ryby na słodko z owocem papai, podawanej na puree ze słodkich zidmniaków. Powiem tak, więcej czegoś takiego nie zjem.
Mieszkańcy wyspy utrzymują się gł. z turystyki. Codziennie przylatuje na wyspę jeden boening, a w piątki i poniedziałku bywa, że dwa. Średnio około 2 tys. turystów przebywa na wyspie non stop. Wyspa należy do terytorium Chile, ale jak widać po transparentach na lojalnym parlamencie, to Rapa Nui nie pogodzili siecz tym układem. Piszą, ze nigdy nie oddali swojej niepodległości Chile. A jednak formala aneksja miała miejsce. Trochę w tym schizofrenii.
Na tej odległej wyspie, poraz pierwszy od początku podróży spotkaliśmy Polaków, i to tak dużo, że nie do wiary ;) Na naszym kampingu poznaliśmy Madzię i Filipa z Krakowa, z którymi dzielnie zdobywaliśmy jeden z wulkanów oraz Basię i Michała z Warszawy, którzy również są w podróży dookoła świata (www.ponioslonas.pl). Spędziliśmy fajny czas razem! Serdecznie Was pozdrawiamy. Na wyspie była w tym czasie jeszcze 30 osobowa zorganizowana wycieczka z Polski. Nieźle jak na drugi koniec świata.
Na Wyspie Wielkanocnej, poza treningami po wulkanach i wybrzeżu, zwiedzaniu jej małą terenówka i rowerem, mielismy wystarczająco dużo czasu, by po prostu kilka spraw sobie przemyśleć;) To miejsce ma w sobie tak dużo spokoju, że nie sposób tutaj nakręcać się tematami zastępczymi, bo ich po prostu nie ma. Chcąc nie chcąc, każdy dzień jest wystarczajaco długi, by pobyć sam na sam ze sobą i poznać lub przypomnieć sobie, co jest ważne, a co nie.
Pewnie tu już nie wrócimy, ale dużo stąd zabieramy;) Polubiłam to miejsce bardzo.
Pozdrawiamy KGB
Trochę tak smutnawo Kasiu... z tymi przemyśleniami ... Grzesiu też coś zamyślony. Może (ten smuteczek) to powód braku ... komentarzy? Uśmiech proszę! :-)
OdpowiedzUsuńPanie Wojtku, komentowałbym ale Grzes usuwa te najciekawsze :).
OdpowiedzUsuń??? Marek/Dymek, To co On/Grześ taki "paskuda"? Dlaczego? Co mu skomentowaleś "nie tak"?
UsuńJak tak przeanalizować opisy i opinie kuchni i potraw jakie spotykacie na swojej drodze, to można dojść do wniosku, że najlepsza jest jednak w Polsce. Stawiam na schabowego! :)
OdpowiedzUsuńTeż jestem za SCHABOWYM, choć "well done" stek z wołowej polędwicy też mi chodzi po głowie / po podniebieniu ...
UsuńDymek, pewnie, że bardzo chętnie schabowego, pierogi czy bigos:) Musimy poczekać do rejsu w Tajlandii, aż przywieziesz wszystko w sloikach. Wytrzymamy do tego czasu jakoś.
UsuńBuzia Kasia
Dymek, to Ty będziesz robił za SŁOIKA z Polski?
UsuńSmacznego
Mi imam wiele, z tego co próbowałem do tej pory, po drodze, smakowało. Na pewno niczego nie żałuje. A słoik ze schabowym, gołąbkami, czy pierogami chętnie zjem, jak przywiezienie coś do Tajlandii. Zreszta tam będziemy próbować wiele rożnych wynalazków.
UsuńOj humor dopisuje, NZ okazuje się tak piękna jak wyobrażenie i niej;)
OdpowiedzUsuńA może był smuteczek, bo szkoda nam było opuszczać wyspę.
Uśmiecham się i buziaki ślę.
Kasia
Dzięki za uśmiech! Tylko tak ma być! Przytulam Was...
UsuńZabrakło zdjęcia na leżaczkach :-)
OdpowiedzUsuńA wiesz, że takiego nie mamy;) no chyba, że Wy nam zrobiliście. Buzia
Usuń