Po sobocie spędzonej na plaży, udaliśmy się do jednej z knajpek, na małe co nieco. Zjedliśmy pieczoną wołowinę Jerk, w postaci tzw. shreded, czyli jakby przepuszczonej przez niszczarkę do dokumentów. Zastanawiam się czy popularna nazwa niszczarki wzięła się od takiej wołowiny, czy odwrotnie ;)
Zresztą jakby sie komuś za bardzo kojarzyło z niszczarką to jest tez wersja non-shreded, czyli taka:
Podana z zasmażoną cebulką i frytkami z manioku albo gotowanym maniokiem jest czymś fantastycznym. Oczywiście jeśli ktoś lubi mięso. Znają się tu na wołowinie. To trzeba przyznać. Zamówiliśmy i zjedliśmy małą porcję. Postanowiliśmy więc coś jeszcze domówić. Najbardziej niezrozumiałą nazwą w całym menu była "Feijoada Completa". Zrozumieliśmy tylko, że podają to jedynie w piątki i soboty. Postąpiłem według reguły, którą często stosujemy w knajpach, w których urzędowy język jest dla nas obcym, a jedyne porozumienie z kelnerami osiągamy na poziomie cyfr, którymi w systemie dziesiętnym zapisują kwoty do zapłaty.
Mianowicie: jak nie wiesz co oznacza pozycja w menu, to ją zamów. Zamówiłem i po niedługiej chwili ...
...Przynieśli.. O K...WA !!! %#^#%#^$£¥}^#^%$>
Dopiero w apartamencie, po dotarciu do wifi, przeczytałem w wiki, że to coś, bo nie mogę tego nazwać daniem, uważane jest za potrawę narodową Brazylii. Gulasz z czarnej fasoli oraz suszonego mięsa, wędzonych kiełbasek, ozorów, wieprzowych uszu i nóg. Fasole to ja akurat lubię. Najmniej chyba uszy i resztę, która była totalnie niejadalna i bardziej przypominała próbę zamachu niż potrawę. Podejrzewałem nawet, że dodali do tego surowe ośmiorniczki, robiąc z tego coś tak obrzydliwego jak nic dotąd, co próbowałem. Na wieprzowinie sie nie znają, w ogóle.
Na niedzielę mieliśmy plan wyprawić się na organizowany raz w tyg., właśnie w ten ostatni dzień tygodnia, targ, gdzie podają najlepiej przygotowaną specjalność brazylijską o nazwie Acarajè. Jak nietrudno się domyślić ten plan właśnie przestał obowiazywać. Żadnych specjalności brazylijskiej kuchni !!!
W niedzielę, ok. 13:00 głód zwyciężył. Pojechaliśmy na ten targ. Nazywa sie on Hippie Fair. Nazwa pochodzi od hipisów, którzy w latach 1968 zapoczątkowali tradycję handlu w niedzielę tu, przy jednej z najpiękniejszych palż Rio (Ipanema), obowiązkowymi wtedy sandałami ze skóry (croksow ani nas jeszcze wtedy nie było) i lokalnymi przysmakami z kuchni brazylijskiej.
Dzisiaj, na tym targu jest ok. 700 stoisk. Zjeżdżają na niego rękodzielnicy i handlarze z całej Brazylii. Wystawiają swoje dzieła; mniejsze i większe. Jest też zakątek kulinarny.
Z historii zawsze byłem cieniutki, więc mogę sie mylić, ale zdaje się, że to rdzenni mieszkańcy Ameryki Południowej wymieniali swoje złoto za wyroby europejskich rzemieślników (paciorki). Jeśli tak było, to wizycie na tym targu, już rozumiem dlaczego. Otóż wyroby lokalnego rzemiosła są tak fatalnej jakości, gustu i bez stylu, że pomimo szczerej chęci zakupu jakiś fajnych gadżetów na nagrody w nast. konkursach (już sie szykują) z wiedzy o świecie, nie daliśmy rady kupić NIC. Przeszliśmy cały targ. Ale nawet jednej rzeczy, za którą bym sie nie wstydził, po jej zakupie. 700 stoisk. I NIC. To samo było zreszta w sklepiku na Maracanà. DRAMAT. Nawet magnesika, ani breloczka, zakładki do książki, obrazka,..... CZEGOKOLWIEK !!! I zeby byle jasność. To nie jest ocena Brazylijczyków tylko brazylijskich rzemieślników i ich wyrobów.
Zastanawiam się, czy w jakiejś nieokreślonej bliżej przyszłości nie zająć sie wyrobem gadżetów pt. RIO, w EU i ich eksportem oraz sprzedażą w Brazylii. Jedna z naszych przyjaciółek ma nawet pewne doświadczenie w projektowaniu i produkcji ozdób wielkanocnych. Pewnie dałaby radę zrobić serię/kolekcję gadżetów pt. "Rio" :)
W kąciku kulinarnym był spory tłum. Jeśli wszyscy ci ludzie nie stali w kolejce z reklamacją, to może nawet dobrze wróżyć. Nie dałem sie od razu zwieść, choć ciekawość wzięła górę. Kasia sie poddała. Dokładnie tak samo było na targu rybnym w Bergen - wytrzymała jakieś 3,5 minuty i jedną attosekundę, a następnie oświadczyła, z zatkanym nosem, że spotkamy się ulicę dalej, jak już skończę z tradycyjna lokalną kuchnią. Na szczęscie spotkałem tam miłą dziewczynę, która mówiła po angielsku - uratowany. Wprowadziła mnie w procedurę zakupu i pomogła przez nią przejść. Najpierw płacisz w jednym miejscu, dostajesz żółty bloczek. Z nim udajesz sie do innego miejsca, gdzie tworzy sie coś w rodzaju społecznej kolejki ludzi czekających po odbiór spersonalizowanej (jeśli mówisz po portugalsku) wersji opłaconego dania? Dostałem swoją Acarajè, taką jak chciałem. Tym razem Chrystus z góry nieopodal i los byli łaskawi.
PYSZNE. ODWAŻNE ALE PYSZNE. :)
Acarajè. Na kuchni znam sie tak samo dobrze jak na modzie. Umiem tylko ocenić efekt końcowy. Zacytuję skład za wiki: popularne danie w kuchni brazylijskiej. Jest to ciasto z rozgniecionym fasolnikiem "czarne oczko" (Vigna unguiculata), które jest wypełnione tzw. vatapą, czyli suszonymi na słońcu rozgniecionymi krewetkami, zmieszanymi z okrą, pomidorami oraz kolendrą. Nie przepraszam, jesli powyższe zestawienie słowne lub foto przyprawiło kogoś o mdłości. Bardzo polecam :)
Pozdr. KGB.
Kwesia smaku, to indywidualna sprawa każdego człowieka ;). Ja naprawdę nie byłam w stanie nawet zbliżyć się do tej kuchni ... ten zapach... MASAKRA! Zresztą od soboty (już po 5 dniach) zaczynam bazować na sprawdzonych produktach - tuńczyk z puszki lub biały serek.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Kasia
Niezależnie od smaku, to jak można zauważyć, moja żona zaczęła się ze mną komunikować za pomocą komentarzy na blogu. Po niecałych 8 tyg., w trakcie których nie rozdzielaliśmy się na wiecej niż pare metrów. Musimy jutro o tym porozmawiać, Kasiu. :-D
UsuńTo zarezerwuj jakąś knajpkę .. Mi pasuje koło 19, wcześniej kalendarz nam wypełniony ;)
UsuńNieprawdą jest, że się nie rozdzielaliście. Pamiętam z jednego z postów, że zgubiliście się, w Vegas chyba :)
OdpowiedzUsuńPiotr tak, masz rację w las Vegas byliśmy na osobnych imprezkach ;) i bawiliśmy się nieźle !!!
UsuńBTW mam pytanie techniczne. W podróży targacie ze sobą lapsa, czy publikujecie z iPhonów? Bo jak opcja nr 2, to respect :)
OdpowiedzUsuńiPhone i iPad ;)
UsuńI jeden samsung Ace pożyczony od Ali ale on nie bierze udzialu w tym procederze ;) To nasza cała elektronika. Ponieważ nasz aparat to tez tylko Iphone, to dokupiliśmy do niego teleobiektyw x12 ;)
OdpowiedzUsuńSpróbuj przywieść tel Ali to będziemy miei pamiątkę z podróż. Oprawimy w ramkę :)
Usuńa po co lepszy aparat... Zdjęcia kolorowe, bez ziarna, lux torpeda :)
OdpowiedzUsuńCzołem Balcerki!!!
OdpowiedzUsuńNiestety dopiero dorwałem sie do Waszych relacji. Od paru dni poszukuje "światła od Boga" wiec i czasu mało. Niestety tenże przysłał chmury i śnieg co zupełnie uniemożliwiło obserwacje zjawiska Aurora borealis.
Tymczasem dzięki za cieplutkie relacje i kolejne motywacje do programu Camboga (rozumiem, że ta relacja była w szczególności do mnie i Jabola skierowana; nie zaprzeczaj prosze :) )
Pozdrawiam z komunistycznego raju Europy XXI wieku!
Marek, Ty już szykuj imprezkę na początek marca jak wrócimy - będzie komisyjne sprawdzenie wyników;) programu Camboga. No i zobaczymy w jakim składzie pojedziemy na żagle... A jak czytałeś mojego posta z Rio, to były zdjęcia modeli docelowych;)
UsuńMarek, coś czuje, że jak tak wygląda model docelowy, to przez najbliższych pare lat razem sobie, sami pojeździmy na żagle :)
UsuńJabol juz nic nie pamięta a o modelu docelowym tez nie rozmawialiśmy. Czuje że tak czy owak na żagle jeździć dalej bedziemy :)
UsuńPanowie, oj tam zaraz sami ........ też nie mam kaloryfera jak modele docelowe (znaczy w domu mam ), więc możemy założyć koalicję "Kaloryfer NO Pasaran" , albo coś podobnego i cieszyć się w błogiej ciszy męskiego milczenia i pudełka NIC :-) Pasi ?
OdpowiedzUsuńAha, to powyższe mówiłem ja, Koolay, trener II kategorii ......
OdpowiedzUsuńPasi, Koolay, pasi. Pisząc "sami" miałem na myśli sami faceci ;)
Usuń