Jak już sprawdzili wszystko pojechaliśmy do wypożyczalni, żeby wziąć auto.
Sorry, tym razem nie auto ale "środek transportu".
Nissan Tida, wiek: chyba 20-sty, przebieg prawie 200tys..... No cóż. Tym razem, ze względu na cenę, wybraliśmy "niesieciową" wypożyczalnię. Wzięliśmy najtańszą. I auto wyglada adekwatnie. Do tego ma kierownicę po niewłaściwej stronie, zamienione stronami przełączniki wycieraczek i kierunkowskazów oraz dźwignię biegów (na szczęście zamówiliśmy automat) pod niewłaściwej stronie. Nawet lusterko wew. Nie jest tam, gdzie zwykło być.
W wypożyczalni ogladnalem film instruktażowy dot. jazdy pod prąd. BTW, był bez sensu. Rozrysowałem z Panią zza lady kilka krzyżówek, co miało swoją wartość... i ... pojechaliśmy.
Jakbym wiedział, że jest akurat szczyt popołudniowy (nie mam zegarka, a poza tym nie nadążam za zmianami stref czasowych) i że hostel, który mamy jest 20 km od wypożyczalni, w samym centrum Auckland, to nawet bym się nie zbliżył do tego samochodu. Dostałem szybką i intensywną lekcję jazdy w zatłoczonym mieście, "pod prąd", na trzeźwo. Interesujące przeżycie ;)
Po trzech/czterech dniach jeżdżenia "pod porąd" człowiek sie przyzwyczaja. To nie oznacza, ze ma nawyki tych kierowców, którzy uczyli się jeździć tutaj. To znaczy tylko tyle, ze powtarzasz sobie "keep left", przestajesz zjeżdżać lewymi kołami do rowu i nie reagujesz zawałem na każdą wyskakującą zza zakrętu ciężarówkę jadąca "pod prąd" - zaczynasz na to obojętnieć i .... powtarzasz "keep left". Już nawet na chodniku trzymasz sie lewej strony, a namiot zawsze rozbijam z prawej strony samochodu, tak na wszelki wypadek, zeby nas nie coś nie rozjechało ;
W Auckland spędziliśmy jedną noc. Następnego dnia wyruszyliśmy na zwiedzanie Wyspy Północnej. Samo Auckland (centrum, które zwiedziliśmy) jest czyściutkie, ładniutkie i pełne Azjatów i Hindusów. Ściągnęli oni tutaj za praca, lepszym światem i zbudowali sobie w centrum Auckland prawdziwe "Asia Town". Knajpy, sklepy z azjatyckim żarciem i wiele napisów, drogowskazów pisanych robaczkami. BTW. Żarcie u Chinczyka - bardzo autentyczne; dobre, świeże i niedrogie, jak na tutejsze warunki.
Mikołaj. Pierwszy raz zdarza nam sie byc przed świetami w klimacie lata. W sklepach na Wyspie Wielkanocnej, Tahiti i w NZ, wszędzie sa Mikolaje, renifery, choinki świąteczne i polarne misie. Tylko, ze na dworze/dworzu/polu jest LATO. Dopóki nie wejdziesz do sklepu i nie zobaczysz tych świątecznych atrybutów albo nie usłyszysz "Last Christmas" albo "Jingle bells" w kolejnych aranżacjach albo nie pomagasz ubierać choinki:
to na codzień nie kojarzymy, ze to już Święta, a za chwile Nowy Rok.
Bo jak skojarzyć takie klimaty i widoki ze świętami. Plaże północnej wyspy (Peninsula Coromandel: Cathedral Cove, Hahei, Hot Water Beach)
Hot Water Beach to ciekawostka przyrodnicza. Polega na tym, ze podczas opływu, przez jakieś 2h ocean odsłania plaże w miejscu, w którym skorupa ziemi jest stosunkowo cienka. Skutkiem tego tuż pod powierzchnią piasku jest gorąco od lawy. Woda wsiaknieta w piasek nagrzewa sie. Wiec jak wykopie sie dołek na plazy, na tle głęboki, ze zacznie do niego napływać woda, to jest ona gorąca. Każdy może sobie wykopać zatem swój gorący basen. Mi skończyła sie ochota na kopanie dosyć wcześnie dlatego wody miałem niewiele ale zawsze swoje :)
Po paru dniach jezdzenia "pod prąd", zacząłem zauważać drogę, tzn. jaka jest, co jest wkoło itd. Nawet niektóre znaki zaczęły mi spadać w oko. W przeciwieństwie do tego, co komentowaliśmy w USA jako In the Middle Of Nowhere, tutaj mamy zakręty. Przez 2-3 godziny jazdy, same zakręty, a proste pomiedzy nimi mają po max. 100 m. Prędkość przejazdu naszym środkiem transportu przez zakręty - pomiedzy 25, a 55 km/h. Co chwilę mijamy tablice dla motocyklistów, z objaśnieniami, radami, wskazówkami jak jechać, gdzie jechać itd. Paru osobom z naszego grona podobało by się tutaj. Mimo tego wszystkiego, mijamy zaledwie 3 motocykle, prze cały dzień :(
Panowie! Drogi sie marnują. Leżą odłogiem.
Na wjeździe do NZ, na lotnisku, dla umilenia oczekiwania na kontrole bagaży, byly telewizory z filmem opowiadającym o pięknym kraju, do którego zamierzaliśmy wjechać. Wielkość NZ była opisana jako "mniejszy od Japonii i większy niż UK". Ja porównałbym nie tyle wielkość, co krajobrazy północnej wyspy do Norwegii, skrzyzowanej z klimatem i plażami Karaibów. Widzisz miejsce, w którym byłeś przed godziną, oddalone o 300m, po drugiej stronie fiordu, po przejechaniu 50km. Do tego plaże jak na zdjęciach powyżej, temp. ok. 30 st. C, słońce i ciekawa roślinność (wielkie paprocie, jak z Jurasic Park)
Po 3 dniach na plażach północno wschodniej części północnej wyspy, pojechaliśmy na południe, do Hobbitonu. Jakiś czas temu mój Tata zapytał mnie, co to sa właściwie te Hobitty. Odpowiedz przyszła po dluuuuuższej chwili - to są takie nowe/nowoczesne krasnoludki. I tak chyba rzeczywiście jest. Każde pokolenie ma swoje krasnoludki albo smerfy albo hobbity. Te ostatnie, opisane przez Tolkiena, zostały przeniesione na ekran tutaj, na północnej wyspie NZ. W odróżnieniu od kartonowych scenerii z Hollywood tutejsza jest osadzona w prawdziwym pejzażu i w prawdziwym świecie. Domki Hobbitów są rzeczywiście wkomponowane w krajobraz, ktory Peter Jackson wybrał dla swoich filmów. Oczywiście w tych filmach nie brakuje efektów dorobionych technikami cyfrowymi albo sztuczkami filmowców. Krajobraz jednak został tu użyty w całości. Zreszta zobaczcie zdjęcia bez retuszu:
Dotarliśmy do Rotorua, miasteczka, które jest baza wypadową do doliny wulkanów - Waimangu i "zagłębia" gejzerów o równie łatwo przyswajalnej nazwie Wai-o-tapu włączając w to najsłynniejszy i najbardziej regularny gejzer w NZ - "Lady Knox". O tych atrakcjach bedzie następna relacja, w kolorze. Kasia już pisze.
Tym czasem, nieopodal nas jest góra Ngauruhoe (fani filmów Tolkienowskich beda wiedzieć, co to). Pozdrawiamy, z podobnie jak reszta miejsc, brytyjsko brzmiącej miejscowości - Whakapapa. Słuchając "Somewhere over the rainbow" i wspominając naszego sąsiada, Kaca - patrzymy na prognozy pogody i alerty wulkaniczne dla Mt. Ruapehu (2672m n.p.m) na ktory chciałbym, żebyśmy wleźli w najbliższych dniach.
KGB
Piękne krajobrazy , NZ naprawdę wygląda na raj na ziemi ....... No i zdjęcia z Shire powalają ........ :-) Koolay
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNiesamowite widoczki, kolory, zieleń, to faktycznie wygląda ja po retuszu. CUDNIE!!! Zazdroszczam... Czekamy na następne info. Buziaki. Aneta.
OdpowiedzUsuńBajecznie... A to dopiero pierwsza relacja...:-)
OdpowiedzUsuńCud, miód i malina :) Chyba pierwszy raz bardziej mnie zachwyciły zdjęcia od Waszej relacji : Balcer, jedna drobna uwaga- zanim komuś pomożesz ubierać choinkę- poćwicz, bo Ci chochoł wyszedł :):)
OdpowiedzUsuńŚciskam,
Graża.
Graża , ale ta "choinka" PLASTIKOWA jest ......... A Fuj !
UsuńZ drugiej strony, może w NZ nie ma innych świerków czy tam innych jodeł ....... Koolay
Ojej. Od razu chochoł. Mi i wszystkim na kampingu sie podobała.
UsuńA jesli chodzi o samo drzewko, to proceder ubierania tej choinki odbywał sie na Wyspie Wielkanocnej, a tam jest kłopot z drzewami, generalny;)
Balcer przy domku Hobbita w kolorach szarości - jeszcze tylko broda i kapelusz i mamy Gandalfa ;)
OdpowiedzUsuńDodaję do posta zdjecie z Gandalfem + jeszcze jedno z Kasią przed domkiem (wczoraj wywaliła mi sie aplikacja do publikacji i nie mogłem go dodać)
Usuń