Afryka, Cape Town, widok z Góry Stołowej

Afryka, Cape Town, widok z Góry Stołowej

niedziela, 7 grudnia 2014

Tahiti, posmak Europy w wydaniu polinezyjskim

Tahiti to jedna z wielu wysp Polinezji Francuskiej. Druga część nazwy jest bardzo adekwatna, o czym przekonaliśmy się zaraz po przylocie. Wrócę do tego za chwilę.

Wylatywaliśmy o 1 w nocy czasu Wyspy Wielkanicnej i lądowaliśmy o 1 w nocy lokalnego czasu Tahiti. 5 godzin w samolocie to nasza czarna dziura, która zostawia jedynie jet lag. Pocieszające jest to, że jak dolecimy do Nowej Zelandii, to już tylko cofniemy zegarek o 1 godzinę, przesuwając jednocześnie kalendarz o jeden dzień do przodu. Takie trochę to triki, bo tak na prawdę to przesunęliśmy zegarki o 23h do przodu, "tracąc" ten jeden dzień. Przy najmniej nie musieliśmy noclegu kupować ;)

Po wylądowaniu na Tahiti najpierw mieliśmy przywitanie w stylu polinezyjskim: łańcuchy z kwiatami przewieszone na szyję, dziewczyny z kwiatami we włosach poruszające ponętnie biodrami i .. kontrola paszportów. Trochę to dziwne, jak na środku Pacyfiku znajdują się dwie bramki na odprawie paszportowej: dla Unii Europejskiej i reszty świata. Nawet nam pieczątek w paszportach nie przybili. A tak BTW: kto jeszcze pamięta kontrole paszportów i odprawy celne na granicy..

Na wypasie, przeszliśmy bez żadnego problemu i ekspresowo. Po ponad 2,5 miesiącach znów poczułam się jak w Europie. A język też znajomy z dźwięku - francuski ;)

Pierwsze wrażenie na miejscu, to uderzenie gorącego i wilgotnego powietrze. Było 29 stopni i już po 3 minutach po wyjściu z samolotu byliśmy zlani potem, dosłownie. A był środek nocy. Wilgotność większa niż w lesie deszczowym;) Po znakomitym klimacie na Wyspie Wielkanocnej, zapomnieliśmy już, że będziemy tęsknić za klimatyzowanymi pomieszczeniami.

Na Tahiti mieliśmy 2 noce w motelu przy lotnisku i praktycznie jeden cały dzień na rekonesans.

Zaczęliśmy od wynajęcia auta na lotnisku, gdzie miły Francuz dał nam dużo wskazówek, co warto zobaczyć i którędy pojechać. Na objazd dwóch połączonych wysepek wystarczy 1 dzień, bo to ok. 160 km.

W motelu nie popisali sie ze śniadaniem, więc pierwsze co, to postanowiliśmy odwiedzić jakiś sklep spożywczy. I powiem Wam, że oczom nie wierzyłam, jak zobaczyłam tutaj Carefoura. Dokładnie takiego samego jak w PL. Po wejściu na market okazało się, że asortyment jest dokładnie taki, jaki spotykamy we FR, np. w Val Thorens. wiecie/rozumiecie... te wszystkie sery, foie gras, bagietki ...maks. To było najlepsze śniadanie jakie mogłabym dobie wymarzyć ;) Jedzone na parkingu w samochodzie. Sajgon w aucie, ale fajnie! Balcer poznał nawet zapach mojego ulubionego serka i .. nie wysadził mnie z auta. W dobrych humorach, z przepełnionymi brzuchami, ruszyliśmy na objazd wyspy.

O wyspie nic nie wiedzieliśmy oprócz tego, że jest droga, bo to kurort pod wczasy typu all incusive. To potwierdzamy. Ceny bliższe Norwegii.

Sama wyspa jest typu wulkanicznego. Wewnątrz wyspy znajdują sie góry o wysokości ponad 2 tys. mnpm., które porasta bardzo gęsta i wytworna dżungla. Duży bambus, palmy oraz inne egzotyczne drzewa i rośliny, których rozmiar i gęstość robi piorunujące wrażenie. Nigdzie wcześniej tak zielono i wilgotno nie było.

Jeżli chodzi o plaże, to akurat na Thaiti raczej są niszowe - albo z piaskiem nawiezionym przez hotele, albo na drugiej wyspie, obok. To co w tych plażach jest przyciągające to jedne z najlepszych warunków na świecie do uprawiania surfingu. Brzeg jest dość długo płytki, woda tutaj spokojna i fali prawie brak. Jakieś 100 metrów i dalej można obserwować olbrzymie fale, które zawijają się tworząc tunele. I chyba tym surferom o to właśnie chodzi...

W motelu na śniadaniu była para surferów, po akcencie zgaduję, że z US. Dziewczyna miała tak zbudowane plecy, że z tyłu wyglądała jak facet. Surfing to musi być bardzo bardzo wymagający fizycznie sport., choć jaj sie na to patrzy, wygląda jakby nie kosztowało to żadnego wysiłku.

Na wyspie zwiedziliśmy kilka plaż i jaskiń. Stwierdziliśmy, że wystarczy i właściwie nie ma potrzeby zostawać tu dłużej. Poniżej jeszcze kilka obrazków.

Piszę to siedząc w samolocie lecącym do Nowej Zelandii. To jest to miejsce, o którym najbardziej marzyłam, by je kiedyś zobaczyć. Cieszę się, że to się dzieje.

Buziaki KGB

4 komentarze:

  1. Pffffffff . Rozbisurmaniły się Włóczykije .......Tahiti nie pasuje ....... A tak poważnie, to strasznie się cieszę że tak fajnie opisujecie i tyle obejrzycie .....
    NZ też moje marzenie. tylko motocyklem chciałbym objechać, nie kamperem :-) Kiedyś tam będę. Pozdro i czekamy na więcej. Koolay

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mielismy wziąć kampera, ale w końcu mamy namiot ze sobą, więc wzięliśmy sedana.
      Kampingi są tutaj cool.;)
      .. Życzę ci wkrótce jazdy na motocyklu w NZ. A.Doba świetnie to ujął, trzeba marzyć, marzenia przekuwać plany i je realizować;)
      Całus

      Usuń
  2. Ktoś Wam wyciął z relacji zdjęcia tego orszaku powitalnego. W sumie dziwne, myślałem, że Francuzi nie są zbyt pruderyjni, a Panie na pewno oprocz kwiatów miały na sobie jeszcze spódniczki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego orszaku nie fotografowaliśmy. Scenka wygladała tak - plecaki po 20 kg, duchota jak cholera, 1 sza w nocy po 5 ciu h lotu ze zmianą czasu, pot na dupie i jakieś wijące się laski.. No nie rwaliśmy się do aparatu ... ;) oj nie!

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.