Uwagę wszystkich turystów ściąga publiczna skocznia do wykonywania skoków do wody z wys. ok 2 piętra. Oświetlona nawet w nocy. Co kilka minut bez względu na porę czy pogodę ktoś skacze. Tablice ostrzegają, że robisz to na własne ryzyko. Zresztą podczas dotychczasowej podróży nie odbieramy NZ jako miejsca jakoś specjalnie kontrolowanego przez państwo, czy nazbyt dbającego o bezpieczeństwo. Może ze dwa razy widzieliśmy policję na drogach, limity prędkości sa tak wysokie, że wielokrotnie nie daje sie jechać tak szybko, jak postawiony limit. Do grudnia tego roku akceptowalnym poziom alkoholu we krwi kierowcy było 0,8 promila. Teraz, zmniejszyli do 0,5. W marketach przy alkoholach wiszą tabliczki informacyjne przypominające o tej zmianie.
Klimaty z deptaka:
Kulturalna cześć miasta to głównie teatry. Takiej gęstości nie widziałam do tej pory, w żadnej stolicy. My akurat tego typu atrakcji nie szukamy, chociaz może w tym miejcu mówiliby zrozumiale po angielsku, a nie po nowozelandzku. Jak mówią szybko, nie daje sie nic rozumieć. Naszym najczęstszym zwrotem do lokalesów jest: "Please speak slowly and clearly"
Na duzą uwagę zasługuje muzeum Te Papa, gdzie w fajny sposób prezentowana jest natura Nowej Zelandii. Oprócz centrum klęsk żywiołowych (wulkany, trzęsienia ziemi i tsunami) i proste tłumaczenia tych zjawisk, duże wrażenie zrobiła na nas wystawiona kałamarnica gigant. Trzymają tu ją w formalinie: waży pod 500 kg, długość 4,5 m. Jedyny taki okaz na świecie.
Zajebiście wielkie, obślizgłe i obrzydliwe coś, co pływa głęboko w oceanch i bardzo rzadko daje się złapać. Ja jak kiedykolwiek będę zamawiała calmari, to będę miała przed oczami obraz tego kolosa.
Doslownie w centralnym punkcie deptaka znajduje się tablica pamiątkowa polskich uchodźców po inwazji na Polskę podczas II wojny światowej Niemców i wojsk Radzieckich , którzy osiedlili sie w NZ. Takie podziękowanie dla tutejszego rzadu, kościoła, armii i ludzi za ich przyjęcie.
Warty przeczytania cały tekst z tablicy - jednoznacznie zostały przekazane fakty historyczne, bez niedopowiedzeń, jakie czesto stosuje sie w polskich, oficjalnych wypowiedziach.
Oprócz centrum kulturalnego z pubami i teatrami jest rownież centrum biznesowo-sklepowe. Umiejscowione blisko deptaka, nie zajmujące zbyt dużo powietrzni miasta. Dobrze to ze sobą wszystko współgra.
Miasto otoczone jest wzgórzami i cudowną zabudową, jakby z przedmieści UK
Na jednym z nich : wzgórze Victorii jest się punkt widokowy na miasto i port. Poniżej widoczki przy zachodzie słońca:
Przeprawa promem na Wyspę Południową zajmuje łącznie z procedurami checkin i out ok 1/2 dnia. Poszło sprawnie. Przycumowaliśmy do brzegu przy pięknej pogodzie. Bylibysmy o 1 dzień wcześniej, gdyby akurat nie zepsuł sie im jeden z 4 promów kursujących na tej trasie, co pozwoliło nam odpocząć jeszcze jedną dobę w tej pięknej, małej stolicy.
Wellington, Wyspa Północna - odbijamy od brzegu:
Picton, Wyspa Południowa- przybijamy do brzegu:
Picton to mała miejscówka, więc szybko zlokalizowsliśmy kamping. Zostajemy tutaj na noc, bo o 9.00 mamy statek, który zabiera nas na pływanie z delfinami. Jedna z atrakcji wybrzeży oceanu Wyspy Południowej.
Tego wieczoru dałam jeszcze popis kulinarny - zrobiłam burgery z lokalnej wołowiny na barbecue (oni tu nie używają grill, więc się przestawiłam), podawane z piklami i schłodzonym IPA. Impra byłaby fajniejsza, gdyby ekipa co z nami rozmawia na Viberze była na miejscu. Wołowiny by wystarczyło. Ale nie można mieć ciastka i zjeść ciastka.
Wieczór niestety ma swoje niedobre konsekwencje. Otwórz zostaliśmy pogryzieni przez muchę sandfly (piaskowa). Jeden człowieczek na kampie tydzień wcześniej uprzedzał nas przed nimi, ale to zignorowaliśmy. Jej toksyna (proteina) na długo zostaje w skórze, nie rozprowadza się tylko powoduje dużą opuchliznę i maks. swędzenie. Teraz już mądrzejsi zadbamy o to, by się chronić przed nimi skuteczniej. A póki co idzie dostać kota, tak swędzi.. Z poobijanymi kolanami po ostatniej prostej zejścia z Ngauruhoe, teraz jeszcze pogryziona, czuję sie jakbym miała z powrotem 7 lat;)
W sobotę wcześnie rano zameldowaliśmy się w porcie na pływanie z delfinami. Dostaliśmy pianki, sprzęt do snorklingu i przeszliśmy szkolenie jakie gatunki delfinów możemy spotkać oraz wytyczne, co do naszego zachowania w wodzie. Jakby nie patrzeć to są piękne, ale dzikie zwierzęta.
Układ na takich rejsach jest prosty. Nie zawsze jest możliwość zejścia do wody, wiec można wyłącznie oglądać delfiny z łódki. My tym razem nie mieliśmy na tyle szczęścia, by zejść do wodny. Spotkane stada delfinów były z młodymi, a wtedy nie na mowy o pływaniu z nimi. Poza tym to były akurat te chronione, z którymi w ogóle nie wolno pływać. Niestety byłam tak zaaferowana, że zapomniałam robić zdjęcia, a skupiłam się na oglądaniu;) potem było już za daleko na iphona. Cudownie było popatrzeć na te piękne ssaki z łódki. Trafiło nam się stado Maui's z zagrożonego gatunku wraz z 3 ma młodymi, praktycznie przyklejonymi do swoich mam z boku. Fajnie to wygląda jak razem, synchronicznie wypływają nad powierzchnię.
Przedpołudnie na łódce, wśród pięknych okoliczności natury dobrze nas nastroiło na podroż do Chistchurch.
Przemieszczamy się powoli w kierunku parku narodowego Mt. Cook, gdzie spędzimy Święta.
.........
A tak BTW, w piątkowy porannek dostałam zdjęcie z najpiękniejszego miasta, mojego miasta. Łezka aż mi się zakręciła w oku. Thx 😘
Buziaki KGB
Muszę tam kiedyś .. sprzęt zwodować ;)
OdpowiedzUsuńKasia, mnnie tez sie lezka w oku kreci jak ogladam te zdjecia...jakies 9 lat temu bylam w tych wszystkich miejscach i robilam bardzo podobne zdjecia....:) mnie udalo sie nawet zfotografować delfiny....pokażę Ci zdjęcia jak wrócicie...:)
OdpowiedzUsuńA ja dziękuję bardzo za 2 fantastyczne kartki co właśnie dotarły - Machu Picchu i Rapa Nui. Dużo śniegu na Święta :)
OdpowiedzUsuńStefan. Proszę bardzo. Ale pamiętasz, ze kartki sa adresowane do Ciebie i jednocześnie:
OdpowiedzUsuń1. sa to pozdrowienia dla całego IT w Sygmie. Mam nadzieję, ze osobiście, wszystkim przekazujesz pozdrowienia od nas :)
2. dla Pani Krzemińskiej, bo ona kolekcjonuje pocztówki :)
Sniegu mamy tu opór w gorach. Widać go cała masę z kampingu, na którym spędzamy swieta. W dolinie jest 20-30 st. wiec śnieg juz jest w jeziorze :) opiszemy i pokażemy to w kolejnych postach
Kartki, które przychodzą, oglądamy i podziwiamy. Na blogu też można znaleźć dużo fajnych fotek. Brakuje tylko znaczków ze stempelkiem:) Milena
OdpowiedzUsuńDzieki Milena. Stefan - także dzieki za dystrybucję naszych pozdrowień, wsród tych których lubimy ;)
UsuńOdnośnie "Miasto otoczone jest wzgórzami i cudowną zabudową, jakby z przedmieści UK" - mi przypomina zabudowę San Francisco :)
OdpowiedzUsuńBTW. Wesołych Świąt!
Tak, masz racje tam też były takie wzgórza i tego typu domki. Tylko miasto kolos w porównaniu do małego Wellington.
Usuń