Menu główne

sobota, 17 stycznia 2015

Sydney, AUS

Podsumowując naszą podróż po NZ można powiedzieć kilka rzeczy. Po pierwsze NZ jest piękna! Wyspy NZ to mieszanka rożnych klimatów. Od górskiego, zimowego przez umiarkowany, do subtropikalnego. Można tu znaleźć wszystkie cuda przyrody: od lodowców w wysokich górach, przez wulkany, gejzery, fiordy, po jeziora, górskie rzeki, nadmorskie plaże, jaskinie i hobbiton;) NZ nie jest zatłoczona i to kolejny jej atut.

Nie jest jednak tak, jak zdaje się powszechnie się myśli, że można to wszystko znaleźć w bardzo bliskich odległościach od siebie. Prawdą jest jest jedynie to, że to wszystko należy do jednego kraju. Odległości od tych wszystkich cudów przyrody są często porównanie do tych w EU. Zdaliśmy sobie z tego spawę jak przećwiczyliśmy wyznacznie tras w EU i NZ w google maps. Jakby wykroić z Europy pionowy pasek obejmujący kawałek Norwegii - od fiordu Hardangerfjord koło Bergen, przez Danię, Niemcy, Austrię, aż do Włoch koło Neapolu, gdzie jest wulkan Wezuwiusz, to taki kraj miałby długość ok. 3 tys. km. A suma długości obu wysp NZ to ok. 2 tys. km. Z czego nie liczę promów, którym przemieszczamy się między Norwegią i Danią oraz dwoma Wyspami NZ. W tym wirtualnym kraju byłoby prawie wszystko, co jest w NZ, oprócz gejzerów, które w Europie występują tylko na Islandii. Taki kraj byłby tylko o 1/3 dłuższy od dwóch wysp NZ. Stąd doszliśmy do wniosku, że NZ to nie są wcale małe wyspy. Przejechaliśmy tutaj 6300 km w 6 tyg. i nie możemy powiedzieć, że byliśmy wszędzie;) (szczegółowa trasa jest na naszej mapce).

To był dobry pomysł, aby po 6 tyg. bytowania z naturą w NZ, zamienić towarzystwo owiec na ludzi. Balcera nie liczę ;) Chociażby po to, by zdać sobie sprawę, co do preferencji względem kolejnych podróży. Mieszkamy w Sydney w samym centrum miasta, a dokładnie w jej rozrywkowej części na tzw Kings Cross. Oznacza to, że pod naszym studio znajduje się mnóstwo pubów, knajp, kasyn i innych rozrywek;) nawet tych typu go go.

Miasto i ludzie są bardzo przyjaźni, więc łatwo tutaj się znaleźć i poruszać. Najczęstsze powiedzenie to "no worries" (bez obaw) i rzeczywiście słyszymy je na każdym kroku. Wyluzowani i szczęśliwi - tak to wygląda jak patrzymy z boku.

Pierwszy spacer po mieście to oczywiście do portu pod słynną Operą. Droga przechodziła przez ogród botaniczny, który pełni funkcje publicznego parku. Rosną tutaj ciekawe drzewa, których wcześniej nie widzieliśmy.

Jest trochę gołębi, choć raczej niewiele w porównaniu do populacji w polskich miastach. Więcej na ulicach jest ibisów, co dla nas wygląda egzotycznie.

Opera w Sydney. Ponoć duński architekt zainspirował się pomarańczą (obieraną skórką) jak tworzył projekt gmachu. Inna teoria mówi, że pierwowzorem były żagle. Z daleka, w dzień, w nocy, z każdej strony, od portu, zatoki - to chyba najcześciej fotografowany obiekt w Sydney. Robimy tak samo :)

Jest jednak małe ale - z bliska to betonowy, siermiężny i wykafelkowany kolos, koloru brudno-beżowego. Wygląda mało estetycznie. Lepiej operę oglądać z dystansu;) na przedstawieniu nie byliśmy, więc środek pozostaje tajemniczy.

Przechodząc do atrakcji Sydney, to na uwagę zasługuje Sea World (Morski Świat). Podobały nam sie bardzo rekiny, rafa koralowa, kraby giganty oraz ssak morski zwany Dugong (po polsku Diugoń albo Krowa Morska). Sea World zrobione jest z wypasem, a okazy mają naprawdę sporej wielkości. Rekiny były nawet kilku metrowe.

Rekiny i inne coś

Rafa koralowa:

Krab gigant ( japanese spider crab - rozmiar do 380 cm):

Dugong - ssak morski, wielki jak krowa i podobnie żywi się tylko trawą, ale morską. Tutaj karmili je co 10 minut sporą porcją zielonej sałaty.

Zahaczyliśmy o Madame Tussaud. Ot tak, bo było obok.

Wpadlismy tez do World Wild (Dziki Świat), gdzie rozbraja widok misi koala.

Sydney ma świetne położenie. Ocean, zatoczki, wysepki i piękne plaże dostępne w ciagu 30 minut od centrum. To wszystko sprawia, ze ludziom dobrze się tu mieszka. Jest gdzie uciec od zgiełku. Potwierdzają nam to spotkani przypadkowi ludzie. Dają chętnie rady, gdzie warto w Sydney pojechać czy pójść na spacer. Organizacja tej 4,5 mln metropoli wydaje nam się b. dobra - na ulicach, ani w publicznych środkach transportu nie ma przesadnych tłumów.

Plaża i miasteczko Manley

Plaża typowo miejska - Bondi Beach. Dużo ludzi z deskami, bo sa duże fale - koło 3m. Pływać się nie daje.

Jak płynęliśmy promem z portu w Sydney do Monley to akurat trafiliśmy na łajbę regatową z poprzednich edycji Cup Of America. Załoga sobie ćwiczyła. Na maszcie siedzał człowieczek. Wysoko, musiało nim bujać na maksa.

 

Zdecydowaliśmy się na wycieczkę do tutejszegi zoo, bo to ponoć atrakcja warta grzechu. Umówiliśmy sie z Basią i Michałem, którzy przylecieli do Sydney 2 dni po nas, że popłyniemy tam razem. To Ci sami Basia i Michał, z którymi spotkaliśmy sie na Wyspie Wielkanocnej i pozniej w NZ (ponioslonas.pl). I to byla najfajniejsza cześć dnia w zoo. Nasze spotkanie i rozmowy o wrażeniach z podróży po NZ i o dalszych planach. Podobały nam się widoki z zoo na Centrum Sydney. Jest ono położone po przeciwnej stronie zatoki i dopływa się tam promem. Ze zwierząt najfajniejsze były perełki AU, czyli: przesympatyczny dziobak, naćpane koala oraz zblazowane kangury.

Sydney CBD, czyli dzielnica biznesowa może nie jest tak duża jak Wall Street w NY City, ale ma dokładnie taki sam klimat. Imponujące wieżowce z neonami korporacji, pełno garniturowców na ulicach, którzy chodzą bardzo bardzo szybko oraz mnóstwo lunch'owni i miejsc z kawą i kanapkami.

Około 13, czyli w porze lunchu poszliśmy zwiedzić "food court" (zagłębłębie knajp), aby zobaczyć, co takiego jedzą tutaj na lunch. Sami zjedliśmy już coś wcześniej w porcie, bo po NZ jeszcze nie zgubiliśmy 2 h różnicy czasu i byliśmy głodni juz o 11-tej. W food court byłam zdziwiona różnorodnością kuchni: chińska, indyjska, japońska, meksykańska, amerykańska, włoska, wysp samoi, grecka, itd.. Praktycznie można tutaj zjeść danie z prawie każdej strony świata. Były nawet pierogi w kuchni pochodzenia ukraińskiego.

Wyszliśmy stamtąd, ja pod wrażeniem różnorodniści serwowanego jedzenia, natomiast Balcer był jakiś nie swój.

Zatrzymaliśmy sie przed wejściem i powiedział, że muszę tam wrócić, zrobić takie samo kółko, ale tym razem nie patrzeć na jedzenie, a przyjrzeć się ludziom i ich zachowaniom. Zrobiłam to, o co prosił.

Pierwsze wrażenie, w środku jest straszny gwar, duża cześć ludzi gada przez telefon i załatwiają sprawy. Ci, co akurat nie rozmawiają przez telefon, to obrabiają maile na tel. lub co chwilę zerkają na komórkę czy nie pojawił się nowy email. Rozmowy w grupach przy stoliku były rwane, poprzez odbieranie telefonów lub obróbkę poczty na tel. w trakcie jedzenia czy rozmowy. Ludzie połykali jedzenie, jakby ktoś odliczał im czas stoperem. Generalnie, odczuwalne mocno było nienaturalne napięcie.

Wyszłam stamtąd z taką samą miną jak Balcer wcześniej. I tak myślę, że jak jesteś w takim kieracie, nie widzisz tego, ba nawet to lubisz, bo dużo się dzieje. Robisz przecież ważne rzeczy. Taka praca. Patrzysz na to z boku - to nienaturalne, ba chore. (...)

W centrum biznesowym znajduje sie Sydney Tower Eye (wieża widokowa), gdzie z wysokości 260 m można pooglądać Sydnej z każdej strony, ale głownie z góry ;) Widoczki sa fajne, bo oprócz wieżowców na horyzoncie widać ocean.

Jednego wieczoru mielismy przyjemność "uratować" w metrze zagubionego Fina, który kompletnie nie wiedział gdzie jest, a bardzo chciał zobaczyć operę. Spełniliśmy jego marzenie, a że gość był fajny, to poszliśmy razem na piwo. Śmiechu i żartom nie było końca. Z kolejnym piwem nasz nowy kolega coraz częściej się zapominał i miał wstawki po fińsku z czego długie "Joooo" wprawało nas w atak głupawki, a on się tylko pytał retorycznie "co? znowu powiedziałem Joooo?". To był wieczór po którym miałam zakwasy mięśni brzucha;) i ból głowy.

Na koniec ciekawostka ze ścisłego centrum - zawartość tutejszych kwietników. Zamiast kwiatków czy roślinek posadzone są zioła i warzywa. Poniżej przykładowo kwietniki z sałatą:

Jutro wylatujemy już do Bangkoku. Zacznie się azjatycki etap naszej podróży. Najbardziej czekamy na spotkanie z przyjaciółmi z Polski i wspólny rejs łódką;) Będzie bardzo bardzo fajnie!

Buziaki, KGB

 

 

 

2 komentarze:

  1. Już chyba nadciągnęliście, co w pewnym sensie tłumaczy waszą niską aktywność na wszelkiego rodzajach grupach ....... Ale rozumiemy ;-) i z niecierpliwością czekamy na opis wspólnych szaleństw i dziwnych, bądź też nawet nieco wariackich przygód. Jak to już uzgodniliśmy, obecność Dyma wam wszystkim gwarantuje NIEZAPOMNIANE i czasem nawet niepożądane atrakcje :-))))))) Trzymamy kciuki MATES ! ;-) Koolay

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.