Z Bangkoku wylecieliśmy do Siem Reap, w Kambodży. To obecnie najpopularniejsze turystycznie miasto w tym dość biednym i małym kraju, a wszystko przez sukces Tomb Raider'a, Angelinę Jolie i ruiny świątyni Angkor Wat.
Wylądowaliśmy tutaj grubym popołudniem. Na dzień dobry procedura wizowa. Taka mała manufaktura, gdzie 1sza osoba zabiera paszport, aplikację, zdjęcie i pobiera 30 USD od głowy. Potem jest sznurek ok. 7 urzędników, którzy mają swoją rolę, by na samym końcu, łamaną polszczyzną wykrzyczeć nazwisko po odbiór paszportu już z wklejoną wizą. Całość zajmuje nie więcej niż 30 minut.
Odebraliśmy jeszcze bagaż, oddaliśmy deklaracje celne i wyszliśmy na zew., gdzie czekał na nas kierowca. Te 4 dni w Kambodży mamy zorganizowane przez polską firmę, która specjalizuje się w wyjazdach nurkowych, ale ma też programy na zwiedzanie gł. atrakcji tego regionu.
Nasz hotel w Kambodży okazał się bardzo ładny i komfortowy. Zobaczcie zdjęcie widoku z naszego balkonu.
Zdecydowaliśmy się wieczór spędzić w centrum Siem Reap. Mieszkaliśmy jakieś 3-4 km, więc wzięliśmy tuk tuka. Cena $1 za osobę.
W Kambodży mają swoja walutę, ale w obiegu funkcjonują amerkańskie dolary, tylko te w banknotach. Resztę poniżej dolara wydają w lokalnej walucie. Nie ma po prostu bilonu.
Centrum Siem Reap to Pub Street i Night Market. Pierwsze wrażenie - super rozrywkowe miejsce, dużo pubów, restauracji, kramików, sklepów i turystów. Muzę słychać zewsząd. Zresztą Balcer jak tylko wysiedliśmy z tuk tuka, to rozglądnął się we wszystkie strony i stwierdził. O ! tu mi się podoba;)
Zaczęliśmy od spaceru, na którym poeksperymentowaliśmy z jedzeniem. Testowaliśmy pieczone pająki, wodne węże, małe rybki oraz jakieś robaki. Wodny waż był smaczny, więc Balcer wziął dokładkę. Reszta nijaka w smaku - takie spieczone białko.
Po przekąsce trafiliśmy do baru na piwko, gdzie poznaliśmy fajnego Ozziego z AUS. Gość ratuje lub zamyka biznesy, które słabo prosperują. Pracuje na azjatyckim rynku. Dał nam dużo podpowiedzi o tym co i jak w Kambodży i Wietnamie. Takie informacje, z pierwszej ręki w nowym miejscu, są bezcenne. Uśmialiśmy się do bólu jak skomentował nasz 6 tygodniowy pobyt w NZ. Cytuję "..Fuck, co wyście tam robili przez 6 tygodni ?!!!, przez ten czas to można zbudować Nową Zelandię.. ". Taki smaczek "bliskich" sąsiadów AUA-NZ.
Poszliśmy na kolację, gdzie spróbowaliśmy specjału kuchni - danie nazywa sie Amok. To takie ala zielone curry z liśćmi kalafiora i dowolnym dodatkiem ryba/owoce morza/wołowina/kurczak/wieprzowina. Nasza wersja była rybna i nam bardzo smakowała.
Na dobranoc jeszcze zafundowaliśmy sobie po 30 minutowym masażu stóp za $3;)
Następnego dnia był pierwszy dzień zwiedzania. Zbiórka 8.30 rano, do południa Angkor Tham - dawna stolica imperium khmerskiego, a po południu Angkor Vat
Tutaj zaczyna się nieprzyjemna dla nas historia, która ma dobre zakończenie.
Postanowiliśmy, że to opiszę, bo może ktoś z Was bedzie podróżował po Azji i dobrze, żeby miał świadomość potencjalnych niebezpieczeństw.
Na drugi dzień, po śniadaniu zaczęliśmy szykować się do wyjścia. Zobaczyłam, że mam dużo piasku w małym plecaku, jeszcze z plaży Tajlandii, no i kupę innych śmieci. Przyszedł czas najwyższy na uporządkowanie zawartości plecaka. Otworzyłam zewnętrzną kieszeń i wyrzucałam po kolei zawartość.
W pewnym momencie w ręce trafił mi się woreczek strunowy zawierający biały proszek. W ciagu trzech sekund adrenalina zrobiła swoje. Wygląda to jak narkotyki. Zawołałam Balcera. Pierwsze jego pytanie czy to może jest sól? Odpowiedziałam, że raczej niemożliwe. Mamy przecież solniczkę ze sobą. Otworzyliśmy zawartość i odrobinę spróbowaliśmy. Oboje popatrzyliśmy na siebie, potwierdziliśmy sobie, że to nie sól. To chyba jakieś prochy. Balcer stwierdził, że musi spróbować więcej, bo może rozpozna smak soli, a to jakiś kawał. I tak zrobił. Nie minęło 10 sekund jak dostał strzała i o mało się nie przewrócił. Stres spowodował, że zaczęłam szybko myśleć. Po pierwsze, za chwilę trzeba wezwać pomoc jak się zacznie pogarszać stan Grzesia. Jak to są prochy to jesteśmy w niebezpieczeństwie. Kto i po co nam je podrzucił? Najbliższa ambasada czy konsulat są w Tajlandii. Kołowrotek rożnych myśli...
Na szczęście Balcer jakoś się pozbierał w kilka minut. Pierwsza decyzja, pozbywamy się tego gówna, czymkolwiek to jest.
Wyrzuciłam zawartość woreczka do umywalki i zalałam wodą. Woreczek zwinęlam w reklamówkę. Wyląduje w śmietniku na zewnątrz hotelu.
Za 10 minut mamy zbiórkę na wycieczkę, więc analizę sytuacji i co robić dalej ustalimy pózniej. Prochy trzymały Balcera jeszcze 2-3 godziny i do czasu dopóki nie powiedział, że już czuje się normalnie, cały czas go pilnowałam.
Po powrocie do hotelu najpierw wylistowaliśmy możliwe scenariusze kto, po co i kiedy mógł nam to podrzucić i co może stać sie dalej:
1. Prochy podrzucił nam ktoś w hotelu, bo wczoraj wieczorem mój plecak został w pokoju bez opieki jak bylismy w centrum Siem Reap.
Ale po co ? Może przyjdzie po kasę albo z glinami, po łapówkę? Hotel jest wypasiony i takie numery chyba nie mogą tu mieć miejsca?.. W rezultacie uzgodniliśmy, że słabo prawdopodobne.
2. Prochy podrzuciła nam policja w kolejce wizowej, aby mieć sukces w ściganiu lub po to by wyłudzić łapówkę. W Kambodży tego typu prowokacje mają miejsce, o czym przeczytaliśmy w Internecie. W rezultacie uzgodniliśmy, że średnio prawdopodobne, bo wszystko powinno było sie rozegrać przy kontroli celnej, której praktycznie po naszym locie nie było. Dwóch celników siedziało na krzesłach i nikogo nie sprawdzali.
3. Prochy do plecaka włożył któryś z pasażerów w samolocie. Plecak był schowany w szafce nad fotelami. Podrzucił działkę na wypadek kontroli, aby przekierować uwagę celników i policji na nas, a samemu przemycić bezpiecznie większą ilość narkotyków. Tak to się podobno robi. Ten scenariusz jest najbardziej prawdopodobny. W szczególności, że jak sięgałam po plecak, to zwróciłam uwagę, że mam odpiętą jedną kieszeń, w której potem znalazłam prochy. Pomyślałam wtedy, że Balcer jej nie zamknął jak wyciągał długopisy do wypełnienia wniosków wizowych i deklaracji celnych... Na lotnisku nic dalej sie nie działo, bo nie było żadnych kontroli.. Jedna działka po prostu poszła przemytnikom w koszty...
Nie bedę się rozpisywać, co by było gdyby znaleziono u mnie te prochy. Tajlandia czy Kambodża, to nie Europa. Każdy pewnie słyszał o takich przypadkach zakończonych wieloletnimi wyrokami w azjatyckich więzieniach. Sytuacja patowa i bezradność...wyobraźnia i świadomość często bolą. Tak było tym razem.
Ta historia tylko potwierdza to, o czym wiele się pisze i mówi, że bagażu podręcznego nie można spuszczać z oka. Ja dodam, że należy go zamykać na kłódkę, bo w samolocie tracimy go z oczu jak leży w szafce. Jak torba/plecak nie ma zamknięcia, to najlepiej przewozić ją pod siedzeniem z przodu.
Przez 3 dni w Kambodży byliśmy czujni, bo nie wiedzieliśmy czy coś się nie wydarzy jeszcze na miejscu lub na lotnisku i czy nie jesteśmy w jakimś niebezpieczeństwie. Dopiero po przlocie do Wietnamu stres nas opuścił;), mam nadzieję, że na dobre.
Bardzo duże znaczenie na plus Kambodży miał fakt, że mieliśmy zorganizowane całodzienne wycieczki z przewodnikiem, a nasza grupa okazała sie bardzo fajną ekipą, z którą spędziliśmy zajefajny czas na zwiedzaniu, w busie oraz dyskusjach wieczorami przy piwku i dobrym jedzeniu. Thx;) pozdrawiamy.
Wracając do zabytkowych kompleksów Kambodży. Przepiękna architektura, niesamowite zdobienia, sąsiedztwo dżungli. Niestety wszystko w słabym stanie i nie jest zabezpieczone przed dalszym niszszczeniem przez naturę i turystów. Podczas rewolucji Czerwoni Khmerowie z premedytacją dewastowali wszystkie świątynie, a porozbijanych posągów czy zdobień po prostu naprawić się nie da. Można to odtwarzać, ale to już nie to samo.
Ja osobiście byłam zaskoczona tak słabym stanem tych świątyń. Na zdjęciach w internecie tego nie było widać.
Angkor Thom - stolica imperium khmerskiego. Zabudowania królewskie i świątynie - raz buddyjskie, raz hinduskie - w zależnosci od dominacji jednej lub drugiej religii w regionie. Czas powstania to XII wiek.
Angkor Wat - to świątynia hinduska rozsławiona przez film Tomb Raider. Rzeczywiście wielki kompleks o powierzchni ok. 2 km2. W najwyższym punkcie wieża osiąga wysokość 65 metrów, a to wszystko powstało w XII wieku. Wprawdzie budowało kilka tys. ludzi przez ok 32-35 lat, ale rozmach robi wrażenie.
W kolejnym dniu odwiedziliśmy jeszcze kilka świątyń, mniejszych, mniej znanych i bardziej zaatakowanych prze dżunglę
W każdym kraju są lokalne zwyczaje przyrządzania i podawania jedzenia. My testowaliśmy jeden z nich razem z naszymi znajomymi, w centrum Siem Reap tzw. kambodżańskie BBQ.
Restauracja posiada stoliki z wyciętymi dziurami średnicy ok. 30 cm. Do takiej dziury trafia ceramiczna miska pełna rozżarzonych węgli. Na taką misę nakłada się aluminiową nasadkę do gotowania. Taki garnek, gdzie po boku jest miejsce na gotowanie zupy, a centralnie znajduje się podwyższenie - miejsce do pieczenia owoców morza i mięska. Wygląda to tak jak na zdjęciach poniżej:
Mi najbardziej podobało się gotowanie orientalnej zupy. Podano nam sładniki - talerz rożnej trawy: kapusta, fasola, trawa cytrynowa plus nowość, która poznałam podczas tego wyjazdu i polubiłam od pierwszego kęsa - Morning Glory (chiński szpinak). Do tego jeszcze podają dwa rodzaje makaronu: ryżowy i pszeniczny.
Piekące mięsko i owoce morza w centrum garnka puszczją soki do rosołu po bokach i całość gotuje się chwilę, tak by warzywka były aldente. Dowolnie sobie doprawiasz danie, wg uznania - chilli, czosnkiem, sosem rybnym, czy limonką. Nasz zestaw zawierał owoce morza - krewetki, ośmiornice, białą rybę oraz rożne gatunki mięsa, w tym to najciekawsze - z krokodyla. Smakowało podobnie do mięsa z indyka - bardzo delikatne i chude;)
To była bardzo fajna kolacja z rozmowami, żartami i gotowaniem jedzenia. Co jakiś czas podchodził kelner z czajnikiem, aby dolać wody do garnka - tam, gdzie zupa ... I tak, aż nie skończyły się nam składniki;)
Przyszedł czas na opuszczenie Kambodży i lot do Sajgonu, w Wietnamie. Pomimo wspominanych, trudnych momentów, Siem Reap i okolice bardzo nam się spodobały. Miejscówka godna jest polecenia ;)
Buziaki KGB
Ufff !! Co za radość, że jednak przygoda z "dodatkową solniczką", poza Waszym stresem, nie przyniosła żadnych negatywnych skutków!! Czekam na Was z niecierpliwością Balcerki kochane. Całusy. Grażka.
OdpowiedzUsuńNo to ja powiem że chyba najbardziej adrenalinogenne przeżycie jak do tej pory, i nie mam na myśli zwiedzania Siem Rap ........ :-) Koolay
OdpowiedzUsuńW poniedziek (wczoraj) kolega z Łodzi (zreszta znajomy Piotra z łódki) leciał do Kambodży (był na Phi Phi). Napisałem mu o Waszej przygodzie. Radosc zwiedzania tych pięknych krajów przyćmiewają takie historie.
OdpowiedzUsuńTakie historie zdarzały sie do tej pory tylko "w wyobraźni przewrażliwionych", obcych nam ludzi, którzy opisywali je w sieci. Napisalismy o tym co nam sie przydarzyło, żeby nie było to juz czymś wyimaginowanym, ale realnym i prawdopodobnym. Czymś, co przydarzylo sie ludziom, których znacie.
OdpowiedzUsuńLekcja odrobiona. I teraz: keep left, no worries i do przodu ;)
Amok rulez!!!
OdpowiedzUsuń