Ci, którzy myśleli, że już nic nie napiszemy na tym blogu powinni teraz, za karę, przeczytać dwa razy całą, długą, pierwszą część posta o Wietnamie ;)
Prosto z Siem Reap, po detalicznym przeszukaniu wszystkich swoich bagaży, polecieliśmy do Wietnamu, do Sajgonu. Cały 10-cio dniowy wypad do Wietnamu załatwialiśmy w trakcie podroży, gdzieś z NZ i AU, na mailach, z poleconym lokalnym przewodnikiem. Nie dogadaliśmy się odrobinę i w cenie, którą zaakceptowaliśmy, dostaliśmy prawdziwy "private tour". Dzięki temu, w każdym z 3 regionów Wietnamu mieliśmy samochód, kierowcę i przewodnika do naszej, wyłącznej dyspozycji. Zero czasu na odpoczynek - tylko zwiedzanie i zwiedzanie;)
Z obserwacji jakie poczyniliśmy u naszego sajgońskiego kierowcy, zmiana pasa albo skręt na skrzyżowaniu autem odbywa się tak: włącza sie kierunkowskaz, choć to tylko dobry zwyczaj i nie wszyscy kierowcy go uznają, daje się kilka sygnałów klaksonem i powoli zmienia kierunek. Rzeka skuterów opływa auto. Płynnie. Wszyscy jeżdżą powoli. Dzięki temu jeżdżą blisko siebie i takie manewry z omijaniem samochodu przemieszczającego sie w poprzek głównego nurtun skuterów, są możliwe i (...) bezpieczne.
Podobnie postępuje się - tego nauczył nas nasz przewodnik, Linh - przechodząc przez drogę, czyli przecinając rzekę skuterów. Wchodzisz na krawężnik i upewnisz sie, że nie jedzie żaden samochód ani autobus, bo z nimi ta sztuczka nie działa. Ruszasz powoli do przodu. Nie zatrzymujesz się, nie wolno. Rzeka skuterów opływa cię w sposob bezkolizyjny. To jest jedna z reguł tutejszego ruchu: nie zatrzymuj sie, jedź do przodu zmieniając ewentualnie nieco kierunek i prędkość. U nas w przepisach nazwa się to wymuszeniem ;) tutaj zapewnia płynność ruchu i brak korków. Tutejsi na pytanie jaki mają system ruchu lewo-strony, czy prawo-strony odpowiadają, że jest to "free way system". To sie zgadza, bo są momenty, w których widzisz na lewym pasie, wirtualnie stworzony kolejny pas owej drogi. Powołał go do życia skuter jadący, co prawda przy krawężniku, ale pod prąd. Wszyscy go grzecznie omijają i nic nikomu sie nie dzieje. Za chwilę, jak się nadarzy okazja, skuter zjedzie na prawidłowy pas i będzie jechał głównym nurtem. W sytuacjach, w których ruch robi sie na tyle duży, ze zagraża zatrzymaniu ruchu (!), skutery rozjeżdżają sie szerzej, adoptując na chwilę chodniki. Trzeba być czujnym cały czas. Inna reguła: jak jest zielone i słyszysz przerywany sygnał klaksonu, to oznacza, że ktoś dla kogo właśnie się zrobiło czerwone bardzo się spieszy i chciałby prosić wszystkich pozostałych, żeby poczekali, bo on przeskoczy jeszcze krzyżówkę. To takie lokalne zwyczaje i rozszerzenia znaczenia 3 kolorów sygnalizacji świetlnej.
Inna ciekawostka z dróg Sajgonu. Jak na drodze stoi patrol/kontrola policji, to 200m przed nią zatrzymują się i tłoczą na poboczu pojazdy rożnej maści. W wiekszosci skutery przeładowane towarem na parę metrów w poprzek i/lub na wysokość. Wiedzą, że jakby pojechali, to mieliby kłopoty. Policja wie o tym i nie stara sie ich ścigać. Wie też, że Ci ludzie są często ubodzy i cały ich majątek i/lub towar do zarabiania to nierzadko właśnie to, co mają na skuterze.
Dużo mi się napisało o ruchu ulicznym Sajgonu, ale on naprawdę robi wrażenie. Zresztą to co oni wyprawiają ze skuterami, traktując je jako ciężarówki i/lub pojazdy rodzinne, to przechodzi ludzkie wyobrażenie i często przeczy prawom fizyki i zasadom bezpieczeństwa. Kilka przykładów, jakie udało mi sie złapać i to nie najbardziej ekstremalnych, naprawdę:
Niedaleko Sajgonu znajdują się tunele partyzantki wietnamskiej z okresu wojny wietnamskiej. Tak nazywa się tutaj działania wojenne prowadzone przez USA w latach 1955-1975. Nasz przewodnik oprowadził nas po kompleksie - po części dostępnej dla turystów i poopowiadał wiele detali dot. technik walk i zasadzek, jakie stosowali Wietnamczycy w tej partyzantce ("gorilla war"). Powłaziliśmy trochę do tych tuneli, pooglądaliśmy pozostałości broni, rekonstrukcje bezdymnych kuchni podziemnych i pułapek zrobionych z bambusa, drutu i resztek amerykańskich niewybuchów, z których odzyskiwano stal. Lekkiego życia Ci Wietnamcy tu nie mieli. Amerykanie zresztą też.
Niejako w uzupełnieniu kompleksu tuneli, w centrum Sajgonu jest War Remnants Museum, czyli muzeum pozostałości (spuścizny?) wojennej. Na 3 piętrach sporego gmachu oraz przed nim zgromadzono eksponaty broni palnej używanej przez Amerykanów. Całe ściany wyklejone są zdjęciami i opisami epizodyów wojennych. Na fotkach, wycinkach z gazet i przedrukach wystapień, czy listów otwartych rożnych światowych oficjeli tamtych czasów, pokazano okrucieństwo i skutki wojny, w sposob bardzo bezpośredni, bez owijania w bawełnę. Tam gdzie był ogień czy lała sie krew, tam to widac wprost na zdjeciach i w opisach. Tam, gdzie były urwane kończyny, tam je pokazano. Tam, gdzie Amerykanie fotografowali się w scenach zabijania, tam je pokazano. Tam, gdzie rodziły sie zmutowane/zniekształcone dzieci jako skutek stosowania dioksyn jako broni chemicznej, tam były ludzkie płody w słojach. Operacji "testu" broni chemicznej poświęcono zresztą całe jedno piętro. Nawet nastolatki ze stanów, które w wiekszości czasu zachowują się stanowczo za głośno i głupkowato, były wstanie się zamknąć i skupić na tym co tam wystawiono. Napisałem 'nawet', żeby pokazać jak bardzo wprost jest to pokazane. Patrząc literalnie na to, co pokazali Wietnamczycy widać obraz okrucieństwa i bezwzgledności Amerykanów wobec tych "małych ludzi" oraz ich ziemi (broń chemiczna).
Fotek z samego muzeum nie bedzie - must see yourself.
Byliśmy parę lat temu na pokazie orek w oceanarium, w San Diego (California). Siedzieliśmy na wypełnionej po brzegi widowni, mieszczącej pewnie jakieś 1000 ludzi. W dole był wielki basen, w którym za chwile miały pływać orki. Przed rozpoczęciem show, prezenterka spytała, czy na widowni są amerykańscy weterani wojny w Wietnamie, Iraku lub innych misji. Poprosiła ich o powstanie. Wstało kilka osób, pewnie z 10. Wtedy z głośników padło coś w stylu: szanowni państwo, to są nasi bohaterowie, narażajacy swoje życie za nasz piękny kraj, proszę o hołd dla nich i wielkie brawa. I cała widownia zaklaskała szczerymi, niewymuszonymi brawami. Było to dla nas ciekawa i nowa sytuacja ale jednocześnie wręcz ujmująca.
Po wizycie w sajgońskim muzeum, naszło nas małe, intrygujące skojarzenie, że część z tych weteranów, którzy wstali wtedy w San Diego, mogło być na zdjęciach, które właśnie oglądaliśmy (...).
Niezależnie od powyższego oraz tego, że sama wizyta w muzeum jest dosyć trudna, warto, będąc w Sajgonie, zarezerwować 2h, żeby je zwiedzić.
Wietnam to także wietnamska kuchnia. Jedzenie jest genialne. Kilka razy byliśmy na obiedzie składającym sie z przeglądu kuchni wietnamskiej. Przykładowe menu to 10 pozycji:
- Fresh spring rolls
- Fried spring rolls
- Ciasto ryżowe z wieprzowina zawijane i pieczone w liściach bananowca
- Ciasto krewetkowe
- Zawijane w papier ryżowy: sałata, świeża mięta, gotowane na kawałku bambusa mielone mięso wieprzowe
- Ryż z krewetkami i wołowiną zapiekany w liściach lotosu
- Zupa z makaronem i kluskami krabowymi - odmiana PHO
- Owoce
- Smażone kluseczki z wieprzowiny
- Naleśnik wietnamski nadziewany kiełkami fasoli i krewetkami
Kuchnia jest bardzo lekka. Nie ma w niej tłustych potraw i przeważają gotowane, a nie smażone mięsa i owoce morza. Wszystkie potrawy, ktorych próbowaliśmy w knajpach i wiele wiecej można dostać na ulicy. Koszt pojedynczego dania na ulicy zaczyna sie od 1USD. Dla mnie nr 1 to zupa PHO. Jest to rosołek, w którym jako wkładka jest ryba, wołowina, owoce morza albo cokolwiek podobnego, makaron ryżowy i sparzone liście morning glory (chiński szpinak), liście kalafiora i innej zieleniny, która można tu kupić na targu. Jest to ich narodowa zupa, która na pewno będziemy robić po powrocie do domu. Tradycja jedzenia podobnych zup nawet na śniadanie jest, jak zauważyliśmy dosyć powszechna w Azji. Taki zwyczaj kulinarny mają Chiny, Japonia, Korea, Witnam (...). Uproszczony przepis na PHO znalazł się rownież na koszulkach i zapisany został z użyciem ikonek znanego "producenta owoców" (miska, krowa, makaron ryżowy, pałeczki):
Wietnam to kraj komunistyczny, a właściwie kapitalistyczny, z komunistyczną partią rządząca, jedyna partią. Właśnie, przed paroma dniami była 85-ta rocznica jej powstania. Zaroiło się więc od dekoracji z sierpem i młotem i propagandy:
O partii Wietnamczycy mówią, ze chroni Wietnam przed zew. siłami, które chciałyby zaszkodzić krajowi. Innym razem uslyszeliśmy, że inne, silne kraje chcą mieć wpływ na mniejszy Wietnam - jego ludzi oraz gospodarkę. A partia ich chroni. Mamy wrażenie, że ludzie tutaj, oprócz jakiejś indoktrynacji ze strony jednej partii komunistycznej, którą niestety da się wyczuć, są zmęczeni wojnami, kolonizacjami itd. Zaczęło im się trochę powodzić w ostatnich 25 latach i chcą tak właśnie żyć i pracować. Chcą, żeby ktoś/coś pilnowało, aby żadne USA ani Francja, ani nic/nikt nie wjechał tu ponownie. Dzisiaj tym czymś/kimś chroniącym jest partia.
Od jednych ludzi słyszeliśmy, że to dobrze, że jest jedna partia, bo nie ma sie z kim kłócić, a ponieważ są zadowoleni jak ona daje sobie radę z ochroną kraju i rządzeniem, to są zadowoleni ze swojego życia. Nawet im (Wietnamczykom), ostatnio rząd pozwolił chodzić do kasyn i zorganizował kilka kasyn na miejscu. Nie muszą już jeździć grać do Kambodży.
Od drugich słyszeliśmy, że jedyną słabą rzeczą w ich systemie na dzisiaj jest to, że jest jedna partia i nie ma wyboru i konkurencji w obszarze politycznym.
Spedziliśmy w okolicy jeszcze kilka dni, w trakcie ktorych podpływaliśmy po delcie Mekongu (próbując Mekong Wisskey - najochydniejszych alkohol, jaki kiedykolwiek piłem, no może poza czymś, czego nazwy juz nie pamiętam, a czym kumple chcieli mnie otruć, na studiach), zwiedziliśmy chińską dzielnicę, z jej bogatymi świątyniami oraz kilka dzielnic pamiętających wpływy architektury francuskiej. Post jest już i tak za długi, więc nie będę nic więcej tu wklejał;)
Z południowego Wietnamu polecieliśmy do części centralnej, aby odwiedzić kilka miejsc, które Linh wstawił do programu, jako warte zobaczenia. W wiekszości się nie pomylił. Wybrał miejsca, które już są lub są w trakcie wpisywania na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Na lotnisku czekał na nas znowu duży Van, kierowca i przewodnik.
Pojechaliśmy do uroczej rybackiej wioski o wdzięcznej nazwie Hoi An. Niegdyś było to portowe miasto z dużym potencjałem produkcji i handlu tekstyliami. Dzisiaj portu już nie ma, ale pozostały wyroby dziewiarskie, świątynie chińskie lub z mocnymi chińskimi wpływami, most "pagoda" i urokliwa stara zabudowa wąskich uliczek.
Ciekawostka i pytanie. Jakie mityczne zwierze, w kulturze i wierzeniach Azji jest podobne do lwa, ma w pysku perłę i wyglada tak?
"Misiek" ten jest spotykany w Kambodży, Tajlandii i Wietnamie...może w innych krajach też, ale nie sprawdziłem tego, JESZCZE ;) Odpowiedź będzie gdzieś w drugiej części posta o Wetnamie.
Wieczorem całe miasteczko zamienia sie w podświetlony setkami lampionów, karnawał. Turystycznie - urocze ;)
Przewodnicy polecili nam, żebyśmy rano odwiedzili lokalny targ rybny (i nie tylko rybny). Mając w pamięci dobre wspomnienia z targu rybnego w Bergen postanowiłem pójść za ich radą. 5:15 rano to nie był najlepszy czas dla Kasi. Zresztą w Bergen wytrzymała na targu jakieś 2 min., więc nie namawiałem jej specjalnie mocno. Okazało sie, że na targu, jako jedyny przekraczałem wzrostem 155cm. Byłem jedyny biały. ... Bo to nie był targ dla turystów. Wiele razy spotkałem sie tam z odmową zrobienia zdjęć rybom, mięsu, czy innym towarom. To był Wietnam spoza widokówki. Kuchnia wietnamska i pewnie wsród azjatyckich krajów nie tylko wietnamska, jest oparta o świeże produkty. Nie ma w niej tradycji przechowywania jedzenia, mrożenia czy konserwowania. Przeciętny Wietnamczyk idzie podobno codziennie na taki targ i kupuje to, co bedzie jadł na obiad tego dnia. Widać, że jest tam ubogo i ze ludzie cieżko muszą się narobić, żeby zdobyć zielsko do zupy, rybę, czy kawałek "mięsa z kartonu". Ubogo, znaczy skromnie (a nie biednie) w naszym, zachodnim rozumieniu. Ludzie jednak nie wyglądali na nieszczęśliwych, choć o uśmiech, który dobrze zapamiętaliśmy z Tajlandii, można zapomnieć. Tak. Ludzie tam w ogóle się nie uśmiechali do siebie. Do mnie zresztą też nie ;)
Prawo własności w Wietniamie. Występuje. (...) W Hoi An jest jeden bardzo stary dom, ostatni z praktycznie całą drewnianą konstrukcją.
Rząd (tak czesto określa sie tu siłę wyższą) chciał, żeby w ramach wpisania miejscowości na listę UNESCO, dom był do zwiedzania. Rodzina, właściciele i spadkobiercy budowniczego, nie chciała się na to zgodzić. Nie chciała też sprzedać rządowi tego domu. Jednak dzisiaj, żyjąc tam udostępnia swój dom turystom do oglądania. Możesz wejść i patrzeć jak robią pranie, lepią pierożki itp. Na pytanie czemu ci ludzie, pomimo tego, że nie chcieli, zdecydowali sie wystawić swoje życie na widok publiczny, odpowiedź brzmi: rząd ich przekonal, żeby obsługiwali turystow. "Przekonał", co to znaczy? Podobnych sytuacji spotkaliśmy jeszcze kilka. Rząd wie lepiej co jest dobre dla ludzi. Lepiej od nich samych. I wydaje się, że Wietnamczycy w to wierzą.
Służba zdrowia. Jak na kraj z rządem komunistycznym, to dosyć ciekawie maja rozwiązaną kwestię ochrony zdrowia. Mianowicie, nie płacą żadnych składek na ubezpieczenie zdrowotne. W zamian za to - zgodnie z oczekiwaniem - nie mają żadnych świadczeń, pomocy ani gwarancji. Uczciwe. Między innymi ze tego powodu bardzo ważna jest rodzina, w jej klasycznym rozumieniu. Dzieci płacą za leki, wizyty lekarskie, szpital, czy inne wydatki zdrowotne. Jesli nie ma kasy, nie ma opieki.
Alfabet. Jako jedyny kraj, w tej części Azji używają alfabetu łacińskiego, stare pismo "znaczkowe" stosowane jest jedynie w piśmie religijnym.
Zarobki. 1200-1500 USD - architekt, 300 USD - robotnik, 500USD - przewodnik w turystyce. Kwota wolna od opodatkowania - 500USD. Posiłek obiadowy, na ulicy - 1USD. Mieszkanie 2 pokojowe - 300-500USD/miesiac. Innych wydatków nie analizowaliśmy.
Z Hoi An pojechaliśmy samochodem na północ, do Hue. Po drodze zajechaliśmy na plaże w okolicy miasta Da Nang. Ładna, piaszczysta plaża, na ktorej wylądowali Amerykanie i gdzie założyli główna bazę. Dzisiaj to miejsce jest otoczone nowiutkim, 5 gwiazdkowymi resortami hotelowymi. Dobre miejsce na tygodniowe leniuchowanie na plaży, jak ktoś lubi albo własnie ma taką potrzebę. Tanio, bez tłoku, w pięknych okolicznościach przyrody, w pobliżu nowoczesnego miasta Da Nang, ktore powstało, w swojej obecnej formie, w ostatnich kilkudzisięciu latach.
W Hue i jego okolicy jest dużo zabytków, związanych głównie z dynastiami królewskimi. Większość z nich została niestety zdewastowana/zburzona w czasach wojen i panowania komunizmu. Ostatni król Wietnamu abdykował w 1945 r. i żył we Francji prawie do końca XX w. Jak się dowiedzieliśmy i doświadczyliśmy podczas, gdy w południowym Wietnamie jest "lato", w centralnym jest teraz pora deszczowa, wiec lało praktycznie przez cały czas. Z głównych zabytków odwiedziliśmy m.in.:
Miasto (pałac) królewski - olbrzymi kompleks, wymagający gigantycznych nakładów na odbudowanie. To co się zachowało jest ładniusie. Śmiałe plany odbudowy prezentowane są na filmie, w który wszyscy odwiedzający wpatrują się z niedowierzaniem tego, że ta rekonstrukcja ma prawo sie kiedyś wydarzyć:
2 grobowce królewskie. Jedne z najlepiej zachowanych zabytków tej okolicy. "Grobowce" w tutejszym wydaniu to wielkie i rozległe budowle, zajmujące nawet kilka hektarów. Niektóre ich elementy i ich rozmach są naprawdę spore i mogą robić wrażenie.
Po dwóch dniach zwiedzania Hue i okolicy polecieliśmy do stolicy Ha Noi...
....a im dalej na północ, tym większa komuna.
Pozdrawiamy.
cdn. KGB.
To ja odpowiem na pytanie na które jako jeden z nielicznych znam odpowiedź. Ten napój, po którym w pewnym momencie chcąc go usunąć z organizmu, Twoje ciało przybrało kształt litery "S", nazywał się "Rasputin". Nie wiem, czy można go gdzieś teraz nabyć. Ale wybacz, nie będę nawet go szukał :)
OdpowiedzUsuńTak. To był Rasputin. Przypomniałeś mi. ;)
OdpowiedzUsuńSprawdziłem w necie. To ponoć niemiecki wynalazek z 70% alkoholu. Opcje są więc dwie. Albo nasz młody organizm nie mógł przyjąć na raz takiej dawki, albo chłopaki dystrybuujący towar (chyba z T15) mieli puste butelki do których wlali co mieli. Opcja nr dwa jest bardziej prawdopodobna. :)
OdpowiedzUsuńRasputin to NIEMIECKI wynalazek ? Hmmmmmmm ..... świat się kończy panowie ...... Koolay
OdpowiedzUsuń